Bartłomiej Jarmoliński – Psychobiologic

Ośrodek Działań Artystycznych zaprasza na wystawę

Bartłomiej Jarmoliński – Psychobiologic

wernisaż:

6 czerwca 2014, godz. 19:00

ODA, ul. Dąbrowskiego 5

wystawa otwarta do 29. czerwca 2014

 

 

Choroba jako metafora. Queer Painting

            Twórczość w zakresie tzw. różnych mediów, jaką uprawia malarz z przekonania Bartłomiej Jarmoliński, przypomina o pop-arcie, a zwłaszcza o grającym różnymi wizerunkami, w tym własnym – Andy Warholu. Pop-art w nowej, nastawionej konsumpcyjnie rzeczywistości polskiej XXI wieku, stał się szczególnie atrakcyjny, co dodatkowo okazało się światowym znakiem czasu. Czy w sztuce polskiej XXI wieku będzie to trwała tendencja, czy też zwycięży spokrewniony z nią fotorealizm, który posiada innego typu wzorce kulturowe, przede wszystkim z zakresu malarstwa i fotografii.

Organica, czyli zewnętrze i wnętrze

Dominantą wystawy w ODA w Piotrkowie Trybunalskim jest dwanaście obrazów pt Organica, wykonanych w podobnej konwencji, w takim samym formacie (1m x 1 m), prezentujących narcystyczne autoportrety oraz portrety młodych osób. Namalowane są na podstawie fotografii w charakterystyczny sposób za pomocą punktowania, swoistego nakłuwania ciała. Wizerunki w mniej lub bardziej atrakcyjnych pozach są pretekstem do ujawniania uniwersalnych przemyśleń na temat skrywanej choroby czy raczej potencjalności choroby, która może zmienić się w nieuniknione widmo śmierci[1]. Namalowane płasko obrazy, w fotorealistycznym stylu, przypominającym nieco malarstwo Artura Trojanowskiego zdecydowanie bardziej oparte na estetyce szablonu, sarkastyczne w wyrazie i często społeczno-polityczne, poddawane są też innemu istotnemu zabiegowi.

A mianowicie na portrety wykonane przez Jarmolińskiego nałożone zostały wyobrażenia części anatomicznych (kręgosłup) czy organów wewnętrznych, jak mózg, żołądek, nerki, etc. Uproszczony świadomie znakowy sposób wyobrażenia, w tym zracjonalizowane punktowanie ciała, będące najnowszą wersją modernistycznego w przesłaniu montażu, ma zasugerować wewnętrzne życie organów. Jest też symptomem choroby czy jej zagrożenia. Taki sposób budowania atmosfery obrazu przypomina zdecydowanie bardziej oniryczne działania Małgorzaty Wielek-Mandreli, której dokonania ceni Jarmoliński[2]. Jego obrazy mają być bardziej skrytym portretowaniem. Takim, jakie istniało w twórczości Warhola, wyrażającym krytycyzm wobec świata (lata 60.), ale potem coraz bardziej jego afirmację (lata 70. i 80.), widoczną w coraz bardziej kolorowych zestawieniach barwnych.

Prace Jarmolińskiego przy tych porównaniach i analogiach są jednak „jego”, pomimo eklektyzmu znaku, jaki zapośredniczony jest z mechanicznej w istocie fotografii. Są to portrety ze skłonnością do nostalgii i melancholii – pojęć bardzo istotnych, podobnie jak około sto lat temu w symbolicznej twórczości europejskiej malarzy[3]. Tamte idee, wciąż aktualne, realizowali m.in. Witold Wojtkiewicz i Stanisław Wyspiański, przeciwstawiając się empiryzmowi sztuki, która miała być działaniem stricte sensualnym nastawionym na formę i kolor, bez istotnego znaczenia symbolicznego.

Łódzki artysta od kilku analizuje swoją psychikę i osobowość w zakresie portretu: malarskiego fotograficznego i wideo. Ujawnia złożoność swej psyche. Potrafi bawić się samym sobą, „robić oko” do widza, podążając śladami Natalii LL i jej wciąż aktulanego postulatu z lat 70. – konsumpcyjności sztuki w znaczeniu erotycznym, jako środka do badania swej seksualności.

Innym zabiegiem, podkreślającym podatność na choroby, są kolaże powstałe z opakowań na lekarstwa, tworzące zharmonizowane kompozycje geometryczne, uzupełnione miniaturowymi fotografiami, które nadają im sensu „bycia” (Sein). Artysta podkreśla, że chorobliwość czy chorobę można uporządkować, zracjonalizować, czyli zapanować nad nią. Oczywiście jest to jedynie jego pragnienie. Z doświadczenia wiemy, że często to ona okazuje się zwycięska! Choroba od niepamiętnych czasów jest punktem wyjścia do działań artystycznych, szczególnie istotne było w tym zakresie malarstwo późnego średniowiecza, aby przypomnieć tylko ołtarz z Isenheim Matthiasa Grünewalda, który poza kontekstem najwybitniejszego dzieła religijnego, posiada również wymiar metaforyczny: „choroby jako metafory” ukazującej zwykłe ludzkie nieszczęście, od którego się nie uwolnimy. Możemy je poprzez „farmakon” jedynie zminimalizować czy ograniczyć. Bardzo dobrze, że Jarmoliński jest świadomy tego rodzaju przekazu, podążając ścieżkami utorowanymi przez takich artystów, jak Derek Jarman w filmie Caravaggio (1986).

Czy potrzeba nam sztuki queer?

Bardzo istotnym dopełnieniem tej ekspozycji jest wideo artysty, będące dokumentacją autorskiego performance pt. Carte Blanche z CSW w Toruniu (2013), w którym Jarmoliński przedstawił metaforę polskiego postrzegania seksualności, sięgając do konsumpcyjności erotycznego gestu i znaku. Z tak zarysowanym przez siebie signum seksualności podzielił się z publicznością. Stojąc niczym skazaniec oczekiwał na gesty widowni: akceptacji lub ataku, który się nawet częściowo był zrealizowany. Artysta ujawnił, że jego zdaniem pojęcie miłości homoseksualnej narażone jest nie tylko na nieporozumienie, ale wręcz represyjność systemu – w tym przypadku społecznego. Atrakcyjność tego udanego wystąpienia polegała na dramaturgii zdarzeń i stopniowaniu napięcia, którego najczęściej brakuje w tego rodzaju działaniach oraz na narażaniu się na nieprzewidywalne w skutkach reakcje publiczności. Ryzyko jest wciąż ważnym aspektem performances.

Jarmoliński w interesujący sposób przedstawia swój punkt widzenia na problematykę choroby, będącej metaforą całego społeczeństwa polskiego, z jego wciąż patriarchalnym systemem. Oczywiście jest to tylko ogólnie zarysowany indywidualny sposób patrzenia, który swych antenatów posiada w feminizmie, a zwłaszcza w poglądach Susan Sontag, czy szczególnie tu ważnych, działaniach Andy’ego Warhola, który potrafił, jak nikt inny, zrealizować bardzo różnorodne prace, w tym należące do kategorii „ars homo erotica” i queer[4], jak też do sfery religijnej, np. Złota Marilyn: (1962) czy Ostatnia wieczerza (1986).

Twórczość z kręgu queer jest przejawem najnowszej transformacji świata, który, zdaniem Michela Foucaulta, powraca do swego pierwowzoru antycznego, przerwanego logocentrycznym chrześcijaństwem. Czy nie jest to wizja przesadzona? Dla mnie tak, ale warta dyskusji.

Krzysztof Jurecki



[1] S. Sontag, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, tł. J. Anders, Warszawa 1999.

[2] Podobna konwencja stosowana jest w mistrzowski sposób od wielu lat przez Ryszarda Grzyba, ważnego malarza polskiego, istotnego także w kontekście Wielek-Mandreli.

[3] Taką niewykorzystaną szansą pokazania problemu melancholii w najnowszej sztuce polskiej była zbyt pojemna, w tym nawiązująca do konceptualizmu i antyfeminizmu wystawa Mit i melancholia (Muzeum Współczesne we Wrocławiu i BWA w Bielsku-Białej, 2012)

[4] Nawiązuję w tym przypadku do głośnej, choć artystycznie zbyt akademickiej w zamierzaniu wystawy, pod tym samym tytułem, która odbyła się w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2010. Ekspozycja pokazała jednak inny, tym razem skrajnie zideologizowany, punkt widzenia m.in. na figurę św. Sebastiana.